Tadeusz Konwicki

Ziemia, totalny rozpad.
Nieustanna wieczna agonia.
Rozwlekła śmierć. Planeta śmierci.


Tak widzę (...)
Raptowną, wszechogarniającą
pewność, że to my ludzie, ta płynąca
znikąd rzeka materii biologicznej
że to my stworzyliśmy Boga (...)
mozolnie z bólem, z męką naszego Boga,
Boga miłosierdzia i dobra, aby czas uchronił
przed złem wszechświata, kosmosu (...)
Żeby nas uchronił przed nami (...)
Bóg przeciw innym Bogom (...)
Bóg miłosierdzia. Bóg ludzi.

Nie ma złych i dobrych. Jest wielki
nieszczęsny tłum depczący sobie po nogach.
Wyschły, wsiąkły w piasek zapomnienia,
źródła odżywcze niegdysiejszej moralności.
Nie ma tego miejsca, gdzie można się orzeźwić.
Nie ma przykładu, nie ma natchnienia.
Jest noc. Noc obojętności, noc apatii, noc chaosu.

Moje życie, albo cudze. Najpewniej
jakieś wymyślone. Ulepione z lektur,
niespełnień, starych filmów,
niedokończonych wojen, zasłyszanych
legend, niewyśnionych snów. Moje życie.
Kotlet z białka i kosmicznego pyłu.

Gdzieś tam na trzęsawiskach,
na rozstajach małej jak atom ziemi,
umierają ludzie i konają przedwcześnie
nieszczęśliwe narody...
Serce kosmosu bije na alarm.

Charakter to brak wątpliwości,
charakter to uporczywość trwania
przy swoim zamiarze choćby
nie wiem jak bezsensownym,
charakter to brak wyobraźni,
charakter to wrodzona tępota,
charakter to nieszczęście ludzkości.

Ściany spękane, rdzewieją ze złocenia,
Zdefektowane mrugające oświetlenie.
Nowoczesność umierająca na zawał.
Niebiesko-czerwony półmrok pełen
występnych twarzy. Każda gęba to
grzech śmiertelny. Każdy pysk to
świętokradztwo. Dudnienie w murach,
łomot w głowie, wycie na poddaszach.
Głos gniewu bożego.

Strach jest naszym cieniem.
Malejącym, kiedy słońce jest
w zenicie, powiększającym się
przed wieczorem. Strach jak cień
znika na długie chwile i raptem
się pojawia niewiadomo skąd
i kiedy. Strach idzie przed nami
przez całe życie. Miejmy nadzieję
że nie dalej.

Inteligencja jest matką humoru.

A może narodziny czy raczej wybuch
człowieczej świadomości to po prostu
wypadek przy pracy wszechmocnej natury?

W chwilach erupcji pychy ludzkiej Bóg
staje się niepotrzebny. W momentach
zwątpienia wszyscy żegnają się ukradkiem.

Przyjaźń to strach przed samotnością,
a miłość to jeszcze większy strach
przed osamotnieniem.

Samotność to jest to, kiedy czas
wlecze się bez końca.

Ludzie, którzy lubią samotność,
lubią też siebie. Ja nie lubię
samotności i siebie.

Samotność jest jak garb – rośnie z wiekiem.

Osamotnienie: kara i nagroda.
Przekleństwo i pycha.
Wieczny lęk i kostium Hamleta
na grzbiecie statysty.

Dzisiaj sukces łatwo przychodzi
i jeszcze łatwiej odchodzi.

Jestem optymistą.
Jeśli zabraknie nas na tej planecie,
to z pewnością rozwinie się jakaś
inna forma życia.

A miłość?
Jeszcze jeden nałóg młodości,
ryzykowne gry, oszałamiające
stany nieważkości.

Oczywiście miłość, jak każda
choroba psychiczna, przebiega
w różnym nasileniu zależnie od
charakteru i wydolności wewnętrznej
pacjenta. Z podgorączkowego stanu
zalotów i flirtu aż do ataków szału
miłosnego.

Mam uczucie, przeczucie, domysł,
że w innym bycie dość lekkomyślnie
wykupiłem wczasy na ziemi.
No i wakacje niezbyt się udały.

Ciało mamy zwierzęce, lecz aspiracje boskie.


http://mojecytaty.prv.pl

Mój blog z cytatami